piątek, 2 maja 2014

Rozdział I

Gdy otworzyła oczy nie do końca wiedziała co się dzieje. Była cała zlana potem. Nie przez wysoką temperaturę, panującą w jej pokoju, gdyż to lato bardziej niż inne dawało się we znaki, lecz z powodu kolejnego dziwnego snu. Któż to widział - tajemnicza droga i przepaść. Czy to na pewno odpowiednie wizje dla jedenastoletniej czarownicy?
Wzięła kilka głębokich wdechów i podszedłszy do okna, odsłoniła czerwone zasłony. Był wczesny ranek, ale na ulicach Londynu panował już zwyczajny dla tego miasta hałas. Zamknęła oczy. Nie lubiła tej okolicy. Wolała pomarzyć, że mieszka na wsi. W takiej sytuacji zamiast ulicznego zgiełku słyszałaby pianie koguta a ponure budynki zmieniłyby się w szumiący sosnowy las poprzedzony kolorowymi polami. Piękna wizja...
Z tyłu głowy wciąż miała jednak obraz pustej, szarej dogi ze snu. Nie mogła pozbyć się tych widoków. Postanowiła, że zajmie się czymś, aby odpędzić od siebie takie myśli. Nie było to trudne. Gdy tylko spojrzała na kalendarz uświadomiła sobie, że to właśnie dzisiaj. Już za kilka godzin znajdzie się znowu na ulicy Pokątnej, ale tym razem nie tylko towarzyszyć przy zakupie przyborów szkolnych dla swoich braci, lecz wybrać swoje książki, kociołki i pióra. Ach, Hogwart...Jakże bardzo pragnęłaby się tam teraz znaleźć. W wyobraźni miała bardzo dokładny wygląd zamku taki, jaki przedstawiały różne księgi, lecz na własne oczy zobaczy go dopiero za dwa dni. A może już? Tak zdecydowanie już! Tak długo czekała, że dwa dni są niczym w porównaniu z tamtym.
-Hope! - usłyszała z dołu - Zejdź na śniadanie! - to z całą pewnością była mama. Cieszyła się, że tego dnia nie poszła do pracy, ponieważ chociaż dziś mogli spędzić czas razem, całą rodziną. Tata również miał dzień wolny.
Czym prędzej włożyła na siebie szlafrok i zeszła do kuchni.
-Dzień dobry panno Fleetwood! - krzyknął kpiąco jej mały, nieznośny brat.
-Aaron! Uspokój się! - mama starała się uspokoić młodego przed jej niekontrolowanym wybuchem gniewu. Tak... Nieraz czuła się dokładnie jakby cierpiała na jakieś dziwne zaburzenia swoich uczuć. Na pozór spokojna i uśmiechnięta, w drugiej sekundzie eksplodowała złością zupełnie niespodziewanie.
-Jak nastrój, kochanie? Lecimy na zakupy? - spytała, zwracając się tym razem do Hope.
-Oczywiście! - odparła z nieskrywanym entuzjazmem. - A gdzie tata? - tak myślała, że czegoś brakowało jej w otoczeniu.
-Skarbie... -  zaczęła pani Fleetwood z błagającym o wybaczenie wyrazem twarzy - Tata musiał dzisiaj koniecznie pójść do pracy. - wyznała. - Ale jak tylko wrócimy, będziesz mogła pochwalić się mu swoimi nowymi podręcznikami. A kto wie... Może nawet uda ci się namówić go na małą partyjkę szachów? - na buzi dziewczynki znów zawitał szczery, promienny uśmiech.
Zerknęła na swój talerz. Same pyszności!
-Mam dla ciebie coś na deser. - oznajmiła mama, widząc wyraźne zadowolenie córki. Weszła na chwilę do swojej sypialni, a gdy wracała, niosła w rękach kosz pełny słodyczy. Hope od razu zrobiła wielkie oczy ze szczęścia i zabrała się za rozpakowanie prezentu. Wyciągała wiele różnych pyszności: czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków, balonówki Drooblego, pieprzne diabełki, itp.
-Chcesz moje żaby? - zapytała po chwili brata.
-Coś nie tak, kochanie? - wtrąciła się wyraźnie zdezorientowana mama.
-Nie nie - uśmiechnęła się uspokajająco - od jakiegoś czasu staram się unikać czekolady. Już nawet... - zawahała się - nie pamiętam, jak smakuje.
-Ah... W takim razie zabieraj szybko wszystko do swojego pokoju i szybko się przebierz. Aaron, ty też. I obudźcie brata. - mama stwierdziła, że najbezpieczniej będzie, jeśli nie zacznie drążyć tego tematu.
Hope pobiegła energicznym krokiem do swojego pokoju, rzuciła cały "kosz radości"  na łóżko i otworzyła wielką, drewnianą szafę. Zwykle nie miała problemu z ubraniem się, ale czuła, że skoro pierwszy raz zobaczy niektóre osoby ze swojej nowej szkoły, to musi się dobrze zaprezentować. "Swojej nowej szkoły" - to brzmiało pięknie w jej głowie. Jeszcze tylko kilka dni, kilkadziesiąt godzin i kilkaset minut dzieliło ją od wejścia do Expressu Hogwart i ruszenia do Zamku.
Po chwili doznała olśnienia i wyciągnęła z szafy swoją ulubioną koszulkę z uroczym napisem "I love cookies" i dżinsowe shorty. Jeszcze tylko podkolanówki, trampki, zwyczajny kok na samym czubku głowy i można iść.
Gotowa w stu procentach już miała schodzić na dół, kiedy dziwne uczucie, że czegoś zapomniała nie dawało jej wyjść za drzwi pokoju. Zastanowiła się chwilę.
- Lee! - syknęła pod nosem z irytacją i politowaniem dla swojej głupoty. Czym prędzej wyszła z pokoju i bez żadnych oporów nacisnęła na klamkę drzwi, na których widniał ognisty znak "X". Głupek chyba znowu naiwnie myślał, że dzięki temu go nie obudzi.
-Wstawaj! - krzyknęła, ale, ku jej zdziwieniu, chłopak był już na nogach. Względnie... Może trafniej byłoby powiedzieć, że już nie leżał. Siedział na krawędzi łóżka z głową opartą na rękach i wyraźnie nie chciało mu się podnosić jej wyżej. - Ubieraj się, Lee! - powiedziała Hope błagalnym głosem. - Musimy się już zbierać!
-Mhm - bąknął chłopak, zmierzwił włosy i podniósł się z łóżka.Dziewczynka wyszła na korytarz i zeszła na dół. Miała nadzieję, że szybko się ogarnie i będą mogli czym prędzej ruszać na Pokątną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zaczarowani