środa, 7 maja 2014

Rozdział IV

-Stresik? - zagadnął dość wysoki brunet, którego dziewczynka zupełnie nie kojarzyła.
-Dlaczego? - sprawnie starała się ukryć swoje lęki.
-Wiesz... - kontynuował - Nowa szkoła, wybór domu, znajomi, prawdopodobnie na całe życie. - ściszył głos - A wszystko zależy od jednej, wyświechtanej tiary.
-Ale... - zawahała się Hope. - To przecież norma. Tak było zawsze i tak zawsze będzie, więc po co to roztrząsać?
-Prawda. - zakończył chłopak i, rzuciwszy dziewczynie szarmancki uśmiech, odszedł na tył grupy.
Hope pomknęła wzrokiem za nowym znajomym, ale szpiegowanie przerwał jej wysoki nauczyciel, który koordynował transportem pierwszoroczniaków do Zamku.
-Witajcie! Młodzi uczniowie naszej szkoły! - zawołał donośnym, ciepłym głosem. - Nazywam się Angus Snow i będę uczył was Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami. Ale zanim do tego dojdzie, ja, jak i wy, chciałbym się dowiedzieć do jakiego domu zostaniecie przydzieleni. Po uroczystej Ceremonii Przydziału odbędzie się uczta, po której zaś udacie się z prefektami do dormitoriów.  - zawahał się i na chwilę przeniósł wzrok o góry, po czym znów otworzył usta. - Ode mnie to chyba tyle. Więcej dowiecie się od opiekunów waszych domów. Proszę! - powiedział trochę głośniej i pewniej. - Ustawcie się dwójkami i idźcie za mną.
Poczekał chwilę, po czym pchnął mosiężne, wielkie drzwi a z wnętrza Wielkiej Sali wylała się na uczniów fala światła. Stawiali równo krok za krokiem, żeby przypadkiem nie zwracać na siebie uwagi starszych. Wybijanie się na pierwszy plan w pierwszym dniu nie wróżyło nic dobrego. Doszli do niedużego podestu i zatrzymali się. Hope uniosła wzrok i ujrzała mały, drewniany  stołek, na którym stała stara tiara, zaczynająca właśnie w tym momencie swoją pieśń:

Jeśli brak wam świadomości,
Nie lubicie siedzieć w złości,
Do Hogwartu przyjdźcie śmiało,
Tu wam wszystko będzie grało.

Nie znajdziecie tutaj smutku,
Nikt nie będzie mówił "głupku", 
A kiedy zdarzy ci się troll,
Zaraz pomoże ci twój dom.

W nim skryta jest tajemnica,
Każdy czarodziej i czarownica,
Co poznać ją chcą zawzięcie,
Czeka rychłe nieszczęście.

W Gryffindorze czas ci zleci, 
Nie będzie tu niedojrzałych dzieci,
Tylko konkretni czarodzieje, 
Pomyślisz, że to się naprawdę nie dzieje.

Hufflepuff to dobry dom, 
Każdy tu się dobrze bawi, 
Tam prefekci zgodnie działają, 
Wszystkim uczniom czas umilają. 

Ravenclaw choć nie tak znana, 
Spośród czwórki jest wybrana, 
Kiedy masz nauki dar, 
Lub chcesz rzucić jakiś czar. 

Salazar dobrze ci jest znany, 
Choć nie zawsze szanowany, 
Dom swój również miał, 
W Slytherinie będziesz szalał. 


-Dziękujemy! -krzyknął z zachwytem profesor Snow a w całej Sali rozbrzmiały oklaski. - Dziękujemy za przybliżenie naszym pierwszakom wiedzy o domach.  Ale nie trzymajmy ich dłużej w niewiedzy. Gdy wyczytam kogoś nazwisko, wówczas podchodzi do mnie a ja przyozdobię jego głowę Tiarą Przydziału, która wskaże mu dom. - rozwinął długą rolkę pergaminu i wyczytał pierwszą osobę. - Nettles Ackerley!
Z tłumu wyłoniła się dziewczynka o ciemnej karnacji i czarnych, kręconych włosach. Miała duże brązowe oczy, dzięki którym wydawała się bardzo ambitna. Usiadła na stołku i lekko się wzdrygnęła, kiedy Tiara wydała z siebie pierwsze dźwięki.
-Taaak! To nie będzie trudne! - stwierdziła, po czym z całą mocą wykrzyczała. - Ravenclaw!
Dziewczynka zeszła a przy stole Ravenclaw'u rozbrzmiały gromkie oklaski i wiwaty.  "Lee pewnie nie zaklaskał" - pomyślała Hope. - "Pewnie mu się nie chciało" - dodała w myślach. 
-Lucas  Jones! - kolejne nazwisko zostało wyczytane i lista oczekujących zmniejszyła się o jednego małego chłopca, z wyrazem twarzy przypominającym przestraszonego psa. Usiadł i zamknął oczy.
-Hufflepuff! - wykrzyczała Tiara, zanim jeszcze zdążyła opaść mu na głowę. Zszedł z ulgą i ruszył w kierunku swojego stołu, przy którym witali go głośno Puchoni. 
-William Moon! - oczy Hope skierowały się na wysokiego chłopca, z którym miała nieprzyjemność już wcześniej rozmawiać. Wszedł na podest pewnym krokiem z wymalowaną na twarzy obojętnością i lekkim lekceważeniem. Jakby cały system był poniżej jego godności.  
-Slytherin! - wydarła się Tiara tak głośno, że chyba w samym Hogsmeade było ją słychać.  Will odszedł do swoich a w tym samym momencie rozległ się głos prof. Snow'a.
-Hope Fleetwood! - dziewczynka zesztywniała. Nie mogła unieść nogi, aby zrobić krok. Gdy w końcu jej się to udało, poczuła lekkie mrowienie w palcach. Dopiero teraz prawdziwie zaczęła się przejmować wyborem Tiary.  Usiadła na stołku i poczuła czapkę na swojej głowie. 
-Ciekawe! Bardzo ciekawe! - zadumała się Tiara. - Ale ja dobrze wiem, co z tobą zrobić, dziecko! - napięcie wzrosło. Hope tak rozbolała głowa, że czuła, jakby czaszka miała jej zaraz wybuchnąć pod ciśnieniem gorąca. - Slytherin! - rozbrzmiało na cały Zamek.
Nie wierzyła... Wszystkie oklaski, które rozbrzmiały przy stole Ślizgonów, zostały stłumione przez jej mózg.  Zeskoczyła ze stołka i ruszyła w stronę "swoich" jakby całkiem nieświadoma tego, co robi.  Usiadła i od razu poczuła czyjąś rękę na swoim ramieniu. 
-No to spotkałyśmy się szybciej niż myślałam! - powiedziała z zachwytem Narcyza. Hope zupełnie o niej zapomniała. "Może jednak nie będzie tak źle", pomyślała. 
-Typowałam wszystkie domy, ale nigdy Slytherin. - odezwała się po chwili dziewczynka. 
-Ale będzie fajnie, zobaczysz! - odparła entuzjastycznie ślizgonka.  
-Miejmy nadzieję...

***

Ceremonia przydziału skończyła się szybciej niż myślała.  Nim się spostrzegła, wszystkie radosne głosy naraz ucichły, a do mosiężnej ambony z sową o rozłożystych skrzydłach podszedł wysoki mężczyzna o wyrazistych rysach twarzy. 
-Witam was, kochani, w nowym roku szkolnym! - Wielką Salę zalała fala braw. - W szczególny sposób jednak chciałbym powitać naszych najmłodszych uczniów, którzy w tym roku rozpoczną naukę w tej szkole. Dla niepoinformowanych pierwszoroczniaków. Nazywam się Jonathan Quirke i od pięciu lat jestem dyrektorem Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie.  Zapewne zobaczymy się w tej Sali jeszcze nie raz i nie dwa, więc sądzę, że po pewnym czasie poznamy się znacznie lepiej. A teraz chciałbym, abyśmy jak co roku odśpiewali nasz hymn, który już od ponad wieków rozbrzmiewa w Wielkiej Sali na uroczystości rozpoczęcia roku. - rozłożył ręce na znak, żeby zacząć. I w tym momencie każdy uczeń zaczął wyśpiewywać pieśń na swój sposób. W takim rytmie i tonacji, jakie w danej chwili mu najbardziej odpowiadały.

Hogwart, Hogwart, Pieprzo-Wieprzy Hogwart,
Naucz nas choć trochę czegoś!
Czy kto młody z świerzbem ostrym,
Czy kto stary z łbem łysego,
Możesz wypchać nasze głowy
Farszem czegoś ciekawego,
Bo powietrze je wypełnia,
Muchy zdechłe, kurzu wełna.
Naucz nas, co pożyteczne,
Pamięć wzrusz, co ledwie zipie,
My zaś będziemy wkuwać wiecznie,
Aż się w próchno mózg rozsypie!


Gdy ostatnia osoba skończyła, a był to chłopak z Gryffindoru, na którego piersi błyszczała złota odznaka Prefekta Naczelnego, na stołach pojawiły się różnorodne potrawy i rozpoczęła się obfita uczta.  
-Tak! - krzyknęła entuzjastycznie Narcyza.
-Co?- zapytała Hope nie do końca wiedząc co się dzieje.
-W końcu znowu podjem trochę mojej ukochanej galaretki. - obie dziewczynki roześmiały się i zaczęły wpychać w siebie trzęsący się deser.

niedziela, 4 maja 2014

Rozdział III

Spakowany kufer stał już od pół godziny pod drzwiami wejściowymi, podczas gdy cała rodzina Fleetwood'ów w pośpiechu kończyła jeść śniadanie. Zawsze pierwszego września jest tak samo. I choć Hope nigdy nie czuła tego napięcia co pozostali domownicy, to dziś udzielało jej się podwójnie. Wpychała do ust co popadnie, byle tylko zdążyć pochłonąć to, co miała na talerzu i nie spóźnić się na pociąg.
-A więc co rodzinko? - zapytał wesoło pan Fleetwood, gdy zobaczył, że chyba wszyscy już zjedli. - Możemy pakować się do samochodu i ruszać na King's Cross?
-Jeszcze się pytasz, tato?! - rzuciła Hope, wstając od stołu . Założyła swoje ulubione, czerwone trampki i czym prędzej wywlokła ciężki kufer na podjazd dla samochodów. 
Pogoda tego dnia była idealna. Ciepłe promienie słoneczne oblewały cały Londyn, co nie było wcale tak powszechnie spotykane w tym mieście. Dziewczyna popatrzyła w górę i, ku swojemu zdziwieniu, nie zobaczyła na nim ani jednej chmurki. To najcudowniejsze pożegnanie ze strony Matki Natury jakie mogła sobie wymarzyć. No tak... Nawet Wszechświat cieszy się w tym dniu. Z jej perspektywy wydawało się to jeszcze bardziej magiczne niż jakiekolwiek zaklęcie, które rzuci w nowej szkole.
Wsiadła do białego Land Rover Discavery, który był oczkiem w głowie jej taty i pospiesznie zapięła pas. Zaraz po niej w środku znalazł się Lee, który od samego rana patrzył na jej ekscytację z dziwnym, nieogarniającym wyrazem twarzy. On raczej nie przeżywał tak swojego pierwszego wyjazdy do Hogwartu, ale cóż się dziwić... Jego mało co podnieca. Jest typem raczej bezuczuciowca pospolitego, któremu każda, dokładnie każda rzecz jest ze wszech miar obojętna. 
-Nie wiem jak ja z tobą wytrzymuję - odezwał się Lee z własnej woli, gdy przypadkowo nawiązał kontakt wzrokowy z rozpieraną energią siostrą. 
-Przestań! - oburzyła się, nie tracąc uśmiechu - Przecież jedziemy do szkoły. Jak mam się nie cieszyć? - zawahała się chwilę, ale zaraz dodała. - A już niedługo będziemy razem w jednym domu. Będziemy codziennie spotykać się w dormitorium, na korytarzu, w Wielkiej Sali, na Błoniach...
-Skończ już. - przerwał dość stanowczo, ale nie miał ochoty podnieść głosu. - Jeszcze nie wiesz gdzie trafisz, a już wszystko sobie planujesz. Wyhamuj swój zapał i poczekaj chociaż do ceremonii przydziału, ok? - zapytał jak zwykle ze spokojem. 
Hope przez całą drogę na stację nie odezwała się ani jednym słowem. Była zła, że własny brat w nią nie wierzy. Przecież to oczywiste, że trafi do Ravenclaw tak jak i on. Przeważnie nie rozdzielają rodzeństw z tego, co słyszała. 
Samochód zwolnił i zatrzymał się na pierwszym wolnym miejscu parkingowym. Hope, nie czekając na resztę, wybiegła z samochodu i już chciała zabrać swój kufer, jednak otwarcie bagażnika okazało się niemałą przeszkodą dla małej jedenastoletniej dziewczynki. Na szczęście z pomocą przyszedł jej jak zwykle nigdzie nie spieszący się Lee. Podniósł klapę swoją chudą rączką i wyciągnął dwa kufry, po czym wtaszczył je na wózki do przewożenia bagaży. 

***

W końcu cała rodzina przebiła się przez tłumy ludzi na stacji do barierki między peronem dziewiątym i dziesiątym. 
-Idź pierwszy Lee. - powiedziała mama. Chłopak mruknął coś pod nosem, po czym wolnym krokiem wszedł prosto w wyznaczone miejsce.
-Hope - odezwał się tata z promiennym uśmiechem - Teraz twoja kolej.
Dziewczynka skierowała swój wózek w kierunku miejsca, w którym przed chwilą zniknął jej brat, nachyliła się nad poręczą i zaczęła biec z zamkniętymi oczyma prosto na barierkę. 
Otworzyła oczy i spostrzegła, że jest już po drugiej stronie. Ze wszystkich stron ogarniał ją dym, wydzielający się z wielkiej czerwonej lokomotywy.  Zewsząd dochodziły również podniecone krzyki rodziców, którzy odprowadzali swoje dzieci do pociągu. Dziewczynka odwróciła głowę i zobaczyła za sobą rodziców, którzy trzymali za ręce Aarona. 
-Mamo? - zwróciła się niby pytaniem, niby twierdzeniem. - Ja muszę chyba już iść. - i mocno się do niej przytuliła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo będzie brakowało jej rodziców.  Do tej pory nie musiała się z nimi rozstawać na tak długo. 
-Dasz radę, mała. - pocieszył ją tata, po czum wtulił się w córkę. 
-Pa Aaron! - rzuciła jeszcze Hope na odchodne i zniknęła za drzwiami wagonu. 

***

-Hej. - zagadnęła śmiało grupkę osób siedzących w jednym z przedziałów. - Mogę się dosiąść? 
-Pewnie! - odpowiedziała jej niewysoka blondynka z długimi, rozczochranymi włosami. - Jak się nazywasz? Nie będziemy tu chyba siedzieć wcale się nie znając. - od razu zawiązała rozmowę, za co dziewczynka była jej niezmiernie wdzięczna, bo sama nie wpadłaby nawet na takie pytanie.
-Hope Fleetwood. - obdarzyła ją promiennym uśmiechem.
-Narcyza Skeeter. - odpowiedziała bez zapytania blondyna. - Jesteś siostrą Lee?
-To takie oczywiste?
-Nie skąd, po prostu skojarzyłam nazwisko. 
Zapadła chwila ciszy, bo czym Hope odważyła się ponownie otworzyć usta:
-Zaczynasz teraz pierwszą klasę?
-Nie. - odparła szybko. Ja na szczęście mam to już za sobą. Teraz będę w drugiej. 
-O! - zaskoczyła ją - W jakim jesteś domu? - spytała bez oporów.
-Slytherin.  - Hope zrobiła wielkie oczy. - Coś nie tak? -zaniepokoiła się nowo poznana koleżanka.
-Nie, tylko... - zawahała się - nie wyglądasz na ślizgonkę. - Narcyza zaśmiała się tak głośno i charakterystycznie, że przyciągnęła uwagę kilku osób, które również siedziały w ich przedziale. 
-Nie wiedziałam, że żeby być ślizgonem trzeba "wyglądać". - wyraźnie podkreśliła ostatnie słowo.
-Chodziło mi o to, że... - zaczęła tłumaczyć się, Hope, lecz koleżanka jej przerwała.
-Tak wiem. Nie jestem ponurym smutasem, ani chamskim ignorantem. - mrugnęła okiem w stronę dziewczynki. -To jest tylko przeklęty stereotyp, który niestety panuje i wewnątrz i na zewnątrz Zamku. Ale co zrobisz, nic nie zrobisz! Nie pozbędziesz się szufladkowania, które zostało przyjęte dawno dawno temu. 
-Chyba dzięki tobie zacznę inaczej postrzegać zielonych. - zaśmiała się rudowłosa. 

***

Podróż mijała szybko na plotkowaniu o przedmiotach, nauczycielach, zainteresowaniach i innych zupełnie nieistotnych sprawach. 
-Chyba musimy założyć szaty. - zauważyła Narcyza, gdy zorientowała się, że za oknem już jakiś czas temu zapanowały ciemności. 
-To byłby dobry pomysł. - dodała Hope z aprobatą.
Zmiana garderoby nie zajęła im dużo czasu. Po niecałych dziesięciu minutach były już gotowe. Narcyza miała na sobie czarną szatę z kontrastującymi zielonymi obszyciami i herbem Slytherinu na piersi. Hope natomiast "przybrała czerń" nie mając jeszcze stuprocentowej pewności co do tego, gdzie trafi.
Pociąg zwalniał coraz bardziej a pasażerom stopniowo ukazywały się słabe światła, dochodzące ze stacji w Hogsmeade, gdzie był punkt docelowy ich podróży. 
Wyszły z przedziału i jeszcze przed innymi udały się do drzwi, aby uniknąć niemiłych przepychanek. 
Gdy maszyna na dobre się zatrzymała, Hope czym prędzej wyskoczyła na stację, gdzie stała tylko jedna, ciemna postać, która, widząc, że uczniowie zaczęli opuszczać pociąg, przybrała radosne oblicze i mówiła donośnym głosem:
-Proszę wszystkich pierwszorocznych o kierowanie się w stronę łodzi. - przy czym tak zamaszyście machała rękami, że prawie strąciła tiary z głów kilku uczniów. - Zapraszam, zapraszam! 
-To na mnie już czas. - pożegnała się Hope ze swoją nową koleżanką.
-Leć! - odpowiedziała Narcyza i uściskała dziewczynkę. - Mam nadzieję, że jeszcze się gdzieś później spotkamy. 
Popatrzyła na postać. Dopiero teraz, po podejściu bliżej, zauważyła, że był to mężczyzna w średnim wieku. Nie wyglądał groźnie. Miał ciepły wyraz twarzy i pogodny uśmiech. 
-Proszę! Wszyscy pierwszoroczni. Ruchy, ruchy!- nadal zachęcał przestraszonych uczniów. 
Grupka chłopców podeszła do niego, po czym skierował ich do pierwszej łodzi i wypuścił na jezioro. W drugiej łódce znalazła się oprócz Hope jeszcze grupka innych dziewczynek, które zapewne zdążyły się już poznać w pociągu. 
Popatrzyła na potężny, pięknie oświetlony Zamek. W tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że żadne książki, które dotąd przestudiowała, nie oddały wspaniałości szkoły. Nie mogła wysiedzieć. Chciała już przekroczyć jej próg i zostać przydzieloną do domu. Jeszcze chwila. Kilka minut i będzie po wszystkim. W końcu!

sobota, 3 maja 2014

Lee Fleetwood

Informacje ogólne:

Urodzony 20 listopada 1997 roku jako pierwsze dziecko pani i pana Fleetwood. Czarodziej czarodziej czystej krwi. Jego matka pracuje w Ministerstwie Magii jako Minister Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Ojciec natomiast zajmuje odpowiedzialne stanowisko uzdrowiciela na oddziale Zatruć eliksiralnych i roślinnych w Klinice Magicznych Chorób i Urazów Szpitala Św. Munga. 

Wygląd:

Wysoki, bardzo szczupły, bez zarysu jakiegokolwiek mięśnia. Trudność sprawia określenie koloru jego włosów, podobnie jak oczu. Włosy przybierają barwę wpadającą jednocześnie w odcień rudy, brąz i blond. Oczy z kolei z mieniają się, w zależności od światła, z zielonych na niebieskie. Najczęściej ubiera się w bardzo mugolskim stylu, co nie zawsze spotyka się z aprobatą pozostałych uczniów Hogwartu. 

Charakter:

Leń... Pierwsze słowo, które ciśnie się na usta, kiedy ktoś zostanie poproszony o opisanie charakteru Lee. Niemiłosiernie ociąga się, kiedy tylko ktoś każe mu zrobić szybko coś, na co akurat nie ma ochoty. Z nauką nie ma dużych problemów. Kocha grę w Quidditcha. Jego największy, jak dotąd, osiągnięciem jest załapanie się do szkolnej reprezentacji w drużynie krukonów. W szkole jedynym przedmiotem, do którego nie podchodzi obojętnie, jest transmutacja, choć nigdy nie wyjawił nikomu, dlaczego akurat ona. 

Rozdział II

-Na Pokątną! - krzyknęła Hope i upuściła wgłąb kominka całą garstkę zielonego proszku. Od zawsze uwielbiała podróżować za pomocą Sieci Fiuu. Taka szybka możliwość dotarcia w nawet bardzo odległe miejsca, choć samochody też były niczego sobie z tego względu, że mogła godzinami wpatrywać się w mijane krajobrazy lasów i pól za Londynem.
Nim się spostrzegła, była już na samym środku brukowanej, tętniącej życiem uliczki. Nie mogła oderwać wzroku od różnobarwnych sklepów i straganów. Co chwile z którejś strony została trącana przez starsze czarownice, które były tak zabiegane, że nie sposób było nawet zerknąć dłuższą chwilę na ich twarze.
-Wszyscy są? - poczuła dotyk ręki na swoim ramieniu. Odwróciła pospiesznie głowę.To była mama. Uff jak dobrze. - To chyba możemy iść! - powiedziała panie Fleetwood radosnym, odrobinę podnieconym głosem. Spojrzała na długą listę zakupów. Na której widniało:

HOGWART
SZKOŁA
MAGII I CZARODZIEJSTWA
_____________________________________

UMUNDUROWANIE:
Studentom pierwszego roku nakazuje się zakup:
1. Trzy komplety czarnych szat roboczych.
2. Jedną zwykłą spiczastą tiarę dzienną (czarną).
3. Jedną parę rękawic ochronnych (zalecane ze smoczej skóry). 
4. Jeden płaszcz zimowy (czarny, zapinki srebrne)

Uwaga: wszystkie stroje uczniów powinny być zaopatrzone w  naszywki z imieniem.

PODRĘCZNIKI:
Wszyscy studenci powinni mieć po egzemplarzu następujących dzieł:
1. Standardowa księga zaklęć st I - Martina McCarthy
2. Dzieje magii - Bathildy Bagshot
3. Teoria magii - Nicholsa Malfoy'a
4. Wprowadzenie do transmutacji dla początkujących - Emerika Switcha
5. Tysiąc magicznych ziół i grzybów - Jamesa Wiltona
6. magiczne wzory i napoje - Eleny McQueen
7. Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć - Newta Scamandrea
8. Ciemne moce: Poradnik samoobrony - Dominique Cathville

POZOSTAŁE WYPOSAŻENIE:

1 różdżka
1 cynowy kociołek (rozmiar 2)
1 zestaw szklanych lub kryształowych fiolek
1 teleskop
1 miedziana waga z odważnikami
1 miotła

Studenci mogą posiadać również jedno, od górnie nie nakazane zwierzątko.

Mama Hope po wstępnych oględzinach listy zrobiła raczej nieciekawą minę i zaraz rzekła:
-Ależ te podręczniki się zmieniają! Korzystałam chyba tylko z trzech tu wymienionych, nie wspominając już, że kilka jest chyba dopiero od tego roku. Ale nic... Proponuję najpierw załatwić te papierkowe sprawy w Esach i Floresach, a później zajmiemy się resztą. - uśmiechnęła się do dzieci. - Lee - zwróciła się tym razem do najstarszego syna. - Masz swój wykaz podręczników? - chłopak sięgnął do kieszeni i bez słowa pokazał matce trochę zżółknięty kawałek pergaminu. - Znakomicie! - krzyknęła i prawie podskoczyła pani Fleetwood, po czym ruszyła prosto do księgarni.
W środku jak zwykle panował przed-szkolny przepych. Jednak pomimo kilku pchnięć i powbijanych w bok łokci, udało kupić się dwa pełne komplety książek w całkiem dobrym czasie. 
-Chodźmy teraz po kociołek! - poprosiła podniecona Hope. Weszli więc do sklepu pełnego miedzi i cyny. Ich oczom ukazał się uśmiechnięty, starszy sprzedawca.  Zdawało jej się, że jeszcze tu nie była. Może akurat wtedy tata zabierał ją na lody, ale nie myślała teraz o tym intensywnie. Patrzyła z największą ciekawością na wszelkie wyroby dostępne w sklepie. Niby to tylko kociołek ale ona chciała kupić ten najlepszy, który na kształt różdżki, jest przeznaczony specjalnie dla niej.
Po krótkiej chwili wyszła zadowolona z pięknym, błyszczącym kociołkiem, do którego włożyła swoje książki. 

***

Różdżka zrobiona z drzewa wiśniowego, błyszczące w słońcu fiiolki, ciężki teleskop, jeszcze cięższa waga, szaty, rękawice, okropna tiara (to akurat mogli sobie darować). Patrzyła na listę zakupów i sprawdzała, czy na pewno ma każdą pozycję.
-Mamo! - zawołała z uśmiechem - Mamy wszystko! 
-Cudownie - klasnęła w dłonie mama i już chciała wracać z powrotem do kominka, ale właśnie coś jej się przypomniało. - Zaczekajcie tu na mnie - powiedziała - Muszę jeszcze na chwilę iść do apteki. Zapomniałam, że są mi potrzebne kły węża. 
-Ja też chcę iść! - rozentuzjazmowana Hope prawie skakała z radości. Uwielbiała zapach apteki. Tyle ingrediencji w jednym miejscu. Marzenie każdego alchemika. -Mamo, mogę? Proszę. - otworzyła szerzej oczy.
-No dobrze to idziemy wszyscy.
-Mamo - odezwał się chyba pierwszy raz w tym dniu Lee - mogę iść Magicznych Dowcipów Waesley'ów? Umówiłem się tam z kumplami. - matka spojrzała na niego dość podejrzliwie, ale w końcu rzekła:
-idź, tylko żadnych zakupów do szkoły. 

***

Otworzyła drzwi i natychmiast usłyszała dźwięk delikatnych dzwoneczków, obwieszczający sprzedawcy przyjście kolejnych klientów.
-Witaj, Irmo! - zza lady wyjrzała prosto na nas niska, skromnie ubrana czarownica. Miała lekko siwe włosy i bystre, zielone oczy. Mama uśmiechnęła się do niej i odpowiedziała:
-Dzień dobry, Klementyno! W końcu znalazłam czas i pretekst, żeby cię odwiedzić.
-Mów, kochana, czego potrzebujesz. I jak tam u ciebie się układa? - sprzedawczyni oparła się o kontuar.
-Same wydatki. Hope w tym roku wyjeżdża do Hogwartu a wiesz, jak drogo to zawsze wychodzi. 
-Taak - wzdychnęła kobieta - Ale to już na szczęście za mną. Mój najmłodszy synek właśnie skończył drugą klasę. Kochane dziecko. Moje małe oczko w głowie. - Hope próbowała powstrzymać się od śmiechu. Nie była zgryźliwa, ale nie mogła uwierzyć, że ta pani traktuje swojego czternastoletniego syna jak dzidziusia. 
-Takie szczęście! - wybuchnęła dumą pani Fleetwood. - Ja mam jeszcze najmłodszego Aarona, ale to jeszcze dobre trzy lata przed nim.  A teraz, kochana, poprosiłabym kilka kłów węża. - zmieniła temat mama.
-Proszę - czarownica wyciągnęła przezroczyste pudełko spod lady. - Wybieraj ile chcesz.
Pani Fleetwood wyciągnęła kilka kłów, zapłaciła i, żegnając się wylewnie, wyszła ze sklepu. 
-Kim była ta pani? - zapytała Hope zaraz po opuszczeniu pomieszczenia.
-To Angelina Pince, moja koleżanka z czasów, kiedy chodziłam do Hogwartu. 
-Barwna postać... - skwitowała dziewczyna może bardziej do siebie niż do mamy i szybko zapomniała o rozmowie, bo chwile później znów leciała przez tysiące kominków w Londynie, aby dotrzeć do domu. 


piątek, 2 maja 2014

Rozdział I

Gdy otworzyła oczy nie do końca wiedziała co się dzieje. Była cała zlana potem. Nie przez wysoką temperaturę, panującą w jej pokoju, gdyż to lato bardziej niż inne dawało się we znaki, lecz z powodu kolejnego dziwnego snu. Któż to widział - tajemnicza droga i przepaść. Czy to na pewno odpowiednie wizje dla jedenastoletniej czarownicy?
Wzięła kilka głębokich wdechów i podszedłszy do okna, odsłoniła czerwone zasłony. Był wczesny ranek, ale na ulicach Londynu panował już zwyczajny dla tego miasta hałas. Zamknęła oczy. Nie lubiła tej okolicy. Wolała pomarzyć, że mieszka na wsi. W takiej sytuacji zamiast ulicznego zgiełku słyszałaby pianie koguta a ponure budynki zmieniłyby się w szumiący sosnowy las poprzedzony kolorowymi polami. Piękna wizja...
Z tyłu głowy wciąż miała jednak obraz pustej, szarej dogi ze snu. Nie mogła pozbyć się tych widoków. Postanowiła, że zajmie się czymś, aby odpędzić od siebie takie myśli. Nie było to trudne. Gdy tylko spojrzała na kalendarz uświadomiła sobie, że to właśnie dzisiaj. Już za kilka godzin znajdzie się znowu na ulicy Pokątnej, ale tym razem nie tylko towarzyszyć przy zakupie przyborów szkolnych dla swoich braci, lecz wybrać swoje książki, kociołki i pióra. Ach, Hogwart...Jakże bardzo pragnęłaby się tam teraz znaleźć. W wyobraźni miała bardzo dokładny wygląd zamku taki, jaki przedstawiały różne księgi, lecz na własne oczy zobaczy go dopiero za dwa dni. A może już? Tak zdecydowanie już! Tak długo czekała, że dwa dni są niczym w porównaniu z tamtym.
-Hope! - usłyszała z dołu - Zejdź na śniadanie! - to z całą pewnością była mama. Cieszyła się, że tego dnia nie poszła do pracy, ponieważ chociaż dziś mogli spędzić czas razem, całą rodziną. Tata również miał dzień wolny.
Czym prędzej włożyła na siebie szlafrok i zeszła do kuchni.
-Dzień dobry panno Fleetwood! - krzyknął kpiąco jej mały, nieznośny brat.
-Aaron! Uspokój się! - mama starała się uspokoić młodego przed jej niekontrolowanym wybuchem gniewu. Tak... Nieraz czuła się dokładnie jakby cierpiała na jakieś dziwne zaburzenia swoich uczuć. Na pozór spokojna i uśmiechnięta, w drugiej sekundzie eksplodowała złością zupełnie niespodziewanie.
-Jak nastrój, kochanie? Lecimy na zakupy? - spytała, zwracając się tym razem do Hope.
-Oczywiście! - odparła z nieskrywanym entuzjazmem. - A gdzie tata? - tak myślała, że czegoś brakowało jej w otoczeniu.
-Skarbie... -  zaczęła pani Fleetwood z błagającym o wybaczenie wyrazem twarzy - Tata musiał dzisiaj koniecznie pójść do pracy. - wyznała. - Ale jak tylko wrócimy, będziesz mogła pochwalić się mu swoimi nowymi podręcznikami. A kto wie... Może nawet uda ci się namówić go na małą partyjkę szachów? - na buzi dziewczynki znów zawitał szczery, promienny uśmiech.
Zerknęła na swój talerz. Same pyszności!
-Mam dla ciebie coś na deser. - oznajmiła mama, widząc wyraźne zadowolenie córki. Weszła na chwilę do swojej sypialni, a gdy wracała, niosła w rękach kosz pełny słodyczy. Hope od razu zrobiła wielkie oczy ze szczęścia i zabrała się za rozpakowanie prezentu. Wyciągała wiele różnych pyszności: czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków, balonówki Drooblego, pieprzne diabełki, itp.
-Chcesz moje żaby? - zapytała po chwili brata.
-Coś nie tak, kochanie? - wtrąciła się wyraźnie zdezorientowana mama.
-Nie nie - uśmiechnęła się uspokajająco - od jakiegoś czasu staram się unikać czekolady. Już nawet... - zawahała się - nie pamiętam, jak smakuje.
-Ah... W takim razie zabieraj szybko wszystko do swojego pokoju i szybko się przebierz. Aaron, ty też. I obudźcie brata. - mama stwierdziła, że najbezpieczniej będzie, jeśli nie zacznie drążyć tego tematu.
Hope pobiegła energicznym krokiem do swojego pokoju, rzuciła cały "kosz radości"  na łóżko i otworzyła wielką, drewnianą szafę. Zwykle nie miała problemu z ubraniem się, ale czuła, że skoro pierwszy raz zobaczy niektóre osoby ze swojej nowej szkoły, to musi się dobrze zaprezentować. "Swojej nowej szkoły" - to brzmiało pięknie w jej głowie. Jeszcze tylko kilka dni, kilkadziesiąt godzin i kilkaset minut dzieliło ją od wejścia do Expressu Hogwart i ruszenia do Zamku.
Po chwili doznała olśnienia i wyciągnęła z szafy swoją ulubioną koszulkę z uroczym napisem "I love cookies" i dżinsowe shorty. Jeszcze tylko podkolanówki, trampki, zwyczajny kok na samym czubku głowy i można iść.
Gotowa w stu procentach już miała schodzić na dół, kiedy dziwne uczucie, że czegoś zapomniała nie dawało jej wyjść za drzwi pokoju. Zastanowiła się chwilę.
- Lee! - syknęła pod nosem z irytacją i politowaniem dla swojej głupoty. Czym prędzej wyszła z pokoju i bez żadnych oporów nacisnęła na klamkę drzwi, na których widniał ognisty znak "X". Głupek chyba znowu naiwnie myślał, że dzięki temu go nie obudzi.
-Wstawaj! - krzyknęła, ale, ku jej zdziwieniu, chłopak był już na nogach. Względnie... Może trafniej byłoby powiedzieć, że już nie leżał. Siedział na krawędzi łóżka z głową opartą na rękach i wyraźnie nie chciało mu się podnosić jej wyżej. - Ubieraj się, Lee! - powiedziała Hope błagalnym głosem. - Musimy się już zbierać!
-Mhm - bąknął chłopak, zmierzwił włosy i podniósł się z łóżka.Dziewczynka wyszła na korytarz i zeszła na dół. Miała nadzieję, że szybko się ogarnie i będą mogli czym prędzej ruszać na Pokątną.

Zaczarowani